Wrzuciłam na instagram zapowiedź sesji z Lindą i już zewsząd dostaję pytania, gdzie post na blogu :D A tu WordPress zrobił mi niespodziankę i zmienił edytor postów, w którym totalnie się nie odnajduję. Miałam nadzieję, że zdołam się przestawić, ale chyba nie zdążę, bo czekacie na te zdjęcia z niecierpliwością, co wcale mnie nie dziwi!
Podczas pobytu na Mazurach nieraz trafialiśmy na piękne kępy wrzosów, wrzosowe polanki, ścieżki wśród tych pachnących krzaczków. Uwielbiam wrzosy i od wielu lat moim marzeniem było zrobić sesję wśród nich. Niestety wszystkie znane mi wrzosowiska wokół Warszawy (a do niektórych jechałam nawet 70 km!) nie były zbyt fotogeniczne – ot pojedyncze kępki na piaszczystym podłożu. Na Mazurach to co innego… ale tam z kolei nie miałam modelek ;) Ostatniego dnia naszego urlopu napisała do mnie koleżanka i wysłała zdjęcia z magicznej polany wrzosów. Po prostu wymarzone miejsce na zdjęcia, w którym od razu się zakochałam, o czym Olga dobrze wiedziała :D Z radości nie mogłam się doczekać, aż wrócę i odwiedzę to przepiękne wrzosowisko. Było nawet piękniejsze od tych mazurskich!
Pierwszy raz zajechałam tam na spontaniczne portrety z Kasią. Było idealnie – światło padało dokładnie tam, gdzie powinno, wrzosy były ultrafioletowe i całość wyglądała bajkowo. Postanowiłam, że idę za ciosem i spróbuję spełnić swoje marzenie o aktach na wrzosowisku. Linda od razu była chętna, co mnie mega ucieszyło, bo jest zdecydowanie modelką do zadań specjalnych: wytrwałą, nienarzekającą, niezniechęcającą się z byle powodu, skoncentrowaną na super efektach. Do pomocy zabrałyśmy Tomka, który miał nam pomóc z rozstawieniem ścianki do zdjęć, zawieszeniem hamaka itp. Dzień przed sesją wpadłam jeszcze na spontaniczny pomysł, by kupić do sesji świece dymne i race, a tym samym spełnić kolejne fotograficzne marzenie o aktach z racą.
Na początku nic nie zwiastowało sukcesu. Po race i świece dymne musiałam jechać w sobotę poza Warszawę i okazały się bardzo drogie. Pogoda nie dopisała, więc przenieśliśmy sesję na niedzielę. W dniu sesji od rana bolała mnie głowa i nie mogłam się zebrać. Na miejscu nie było gdzie zaparkować i wyglądało na to, że jest sporo ludzi. Prawie dwukilometrowa droga przez las też nie sprawiła mi przyjemności, bo byłam dość zestresowana – jak to zwykle bywa przed sesją, co do której mam wysokie oczekiwania. Dlatego preferuję spontaniczne sesje, bo nigdy się nie zawiodę, a mogę tylko pozytywnie zaskoczyć. Na początku sesji wciąż nie mogłam się odnaleźć. Czułam, że mam wszystko – piękne światło, piękną modelkę, wsparcie Tomka, cudowne miejsce, a jednak nie mam na nic pomysłu i generalnie lipa. Stresowało mnie tylko to, że nie mogę się rozruszać, robię takie zwykłe „pstryki”, a światło ucieka i czasu nie mamy dużo. „Przełom” nastąpił w momencie, gdy focąc wśród wrzosów poczułam ukłucie w nogę i zobaczyłam, że na kostce siedzi mi trzmiel (wtedy myślałam, że to bąk, ale okazało się, że bąki nie gryzą :D). Totalnie spanikowałam, zrzuciłam go z siebie i momentalnie zapomniałam o robieniu zdjęć. To była taka rzecz, której bałam się przez całe życie – nigdy nie użądliła mnie osa/pszczoła/trzmiel/szerszeń itp., więc nie mogłam mieć pewności, że nie jestem uczulona. Zawsze oddalałam się od tego typu owadów i szczęśliwie udawało mi się to przez 27 lat. A teraz, nagle, na mojej wymarzonej sesji, w środku lasu, wydarzyło się to, czego tak się bałam. I na pytanie Lindy, czy jestem uczulona, nie potrafiłam odpowiedzieć. Wychodząc z wrzosowiska dalej kłuło mnie coś w spodniach, coś bzyczało, ale w histerii nie potrafiłam myśleć logicznie. Dopiero na ścieżce zrzuciłam z siebie spodnie i okazało się, że trzmiel zaplątał się w nie i użądlił mnie jeszcze dwa razy… Wtedy moja panika sięgnęła zenitu. Czułam, że to koniec sesji, że jestem w takim stanie psychicznym, że zaraz zacznę się dusić, niezależnie od tego, czy jestem uczulona czy nie.
Na szczęście byłam jedyną panikarą w towarzystwie, Lindzie i Tomkowi udało się mnie uspokoić. Po kilkunastominutowej przerwie zmieniliśmy miejsce i byłam gotowa kontynuować zdjęcia, mimo że straciliśmy dużo czasu. Uznałam, że czas na zdjęcia z racą, może one sprawią, że wskoczę na właściwe tory i dojdę do siebie. Przygotowaliśmy się więc i omówiliśmy dokładnie plan działania – ze względu na cenę kupiłam tylko jedną racę i miała się palić przez ok. 60 sekund, ale nigdy nie wiadomo. Linda wyciągnęła zawleczkę i… nic się nie wydarzyło :D Okazało się, że powinna pociągnąć ją w bok, zamiast do góry. Raca była zmarnowana. Tomek próbował wsadzić zawleczkę z powrotem, podpalić zapalniczką, kombinował na wszelkie sposoby, ale nic z tego. Podłamałam się. Kolejny kopniak podczas tej nieudanej sesji. Wzięłam więc świecę dymną i zrobiłyśmy z nią kilka ujęć, które bardzo mi się spodobały i podbudowały moją pewność siebie. Pierwsze dobre ujęcia i koniec stresu sprawiło, że wreszcie zaskoczyłam i zaczęłam robić sztosy :D Robiło się coraz ciemniej, słońca zostało dosłownie kilka promieni, ale my walczyłyśmy o każde fajne zdjęcie. Linda tarzała się w kłujących wrzosach, biegała nago po całym lesie i nie przejmowała się żadnymi przeszkodami. Nagle Tomek zawołał nas, dał Lindzie racę i odpalił! Udało się! Mój pomysłowy chłopak wcisnął w racę lont od drugiej świecy dymnej i tak oto zrobiłyśmy wspaniałe akty z racą! Prawie płakałam z radości, po takim fatalnym początku takie cudowne zakończenie. Wracałam lekko kulejąc, ale naprawdę bardzo szczęśliwa. To była świetna sesja i super doświadczenie, które na pewno zapamiętam na długo. Bardzo dziękuję Lindzie i Tomkowi za tak ogromne wsparcie!
A jeszcze jako krótki offtop – ciekawostka. Noga nie spuchła mi w niedzielę wcale, posmarowałam fenistilem, poszłam spać. W nocy trochę ciągnęła, bo jedno z ugryzień trafiło w ścięgno. W poniedziałek trochę pobolewała, zrobiły się czerwone plamy w miejscu ukąszeń, ale nic poza tym. A we wtorek… noga spuchła tak, że nie mogłam zmieścić jej w bucie. Była cała gorąca, sztywna i napięta. Pod koniec dnia w ogóle nie mogłam na nią stawać. Miejsca po użądleniach posiniały i cała noga wyglądała po prostu strasznie. Uznałam, że jeśli nie poprawi się do środy to pojadę do szpitala. Przez cały wieczór i noc Tomek okładał mi nogę zimnymi okładami i papką z sody oczyszczonej. I to chyba ta soda uratowała sytuację, bo w środę rano opuchlizna trochę zeszła i noga zaczęła nabierać normalnych kolorów. Potem już było coraz lepiej. Cóż, sesja naprawdę godna zapamiętania ;)
Niesamowita sesja 😍 jak ja bym chciała właśnie taką… No mega! Nie mogę się napatrzeć ❤️
PolubieniePolubienie
😍👌👍👍👍
PolubieniePolubienie
Niesamowita sesja, piękne zdjęcia, w szczególności te na tle wrzosów ;) Super!
PolubieniePolubienie
Genialna sesja piękna modelka
PolubieniePolubienie
Genialna sesja piękna modelka 😘😘
PolubieniePolubienie
O mamo…. Totalny sztos Ula!!!
PolubieniePolubienie
Świetna sesja 😍😍
Szkoda że mam do Ciebie tak daleko 😭😭😭
PolubieniePolubienie
ale ona jest piękna :o <3
PolubieniePolubienie
Ta sama mina na wszystkich zdjęciach…. bardzo ładne zdjęcia tylko modelka bez wyrazu….
PolubieniePolubienie
Super sesja
Poraz kolejny Linda w innej odsłonie
B. Dobry kadr
Gratulacje
PolubieniePolubienie
Świetny pomysł na zdjęcia.. miejsce, klimat – perfekcyjny!! Jednak hmmm modelka mnie nie zachwyca, figura bardzo bardzo przeciętna. Ubrana lub delikatnie osłonięta wyglada dużo ciekawiej niż nago.
PolubieniePolubienie
Wybrałaś trudny, bo zanikający, zawód. Ale za to efekty super! Zauważam jakieś inklinacje w kierunku fotografii reklamowej (sesja z Pauliną) …
Pozdrawiam „koleżankę po fachu” ;)
PolubieniePolubienie
🥰
PolubieniePolubienie