Mimo mojej ogromnej sympatii do Oli, tej sesji wyjątkowo nie wspominam dobrze… Z całą mocą przypomniała mi ona bowiem, dlaczego obiecywałam sobie tyle razy, że nie robię plenerów przy złej pogodzie. Muszę wreszcie zacząć się tego trzymać…
Dzień od rana był w sumie nie taki zły, jeśli chodzi o pogodę. Co prawda nie były to niesamowite porywy wiosny, ale ważne, że nic nie padało. Ruszyłam więc na długo wyczekiwaną sesję z Olą i bach! Po kilku pierwszych zdjęciach zaczął niespodziewanie sypać śnieg. Wszyscy liczyli na wiosnę, z ziemi wychodziły pierwsze zielone pędy, a tu nagle śnieg… No cóż, nie powinno mnie to aż tak zaskoczyć. Niestety drobne opady po kilku minutach zamieniły się w istną śnieżycę. Byłam załamana, bo mimo że w planach miałyśmy kilka ujęć w kawiarni, to w piątkowe popołudnie wszędzie był tłok. Ostatecznie musiałyśmy zakończyć sesję, bo śnieg, zimno i wiatr nie dawały spokoju. Miałam nadzieję, że delicje od Oli i ciepła herbata sprawią, że się nie rozłożę, ale niestety rozchorowałam się tak, jak dawno nie byłam chora i w zasadzie przez 3 tygodnie nie mogłam wyzdrowieć – dopiero antybiotyk postawił mnie na nogi. Żałuję, że nie udało nam się zrobić więcej zdjęć, ale przynajmniej mam nauczkę – nigdy nie robić już plenerów przy niepewnej pogodzie (i tak na pewno nie dotrzymam tego postanowienia…).
Dziękuję Ola za wytrwałość, byłaś dzielna i wspaniała jak zawsze!
Foty są super
PolubieniePolubienie